13.12
Wydawało się iż będzie krótka podróż bo to niedaleko.
Z Chichi wzieliśmy busa Los Enkuentros/ krzyżówka dróg/ , bo do Panajachel /Pana/ miał być dopiero za godzinę.Stamtąd chicken bus do Pana, ale okazało się iż bus dojeżdża tylko do pewnego miejsca i dalej musieliśmy przesiąść się do małego pick-upa, a póżniej do Pana jeszcze trzeba było płynąć łódką.W trakcie jazdy pick-upem- domyśliliśmy się jak jest tego przyczyna- ulewy podczas ostatniej pory deszczowej były bardzo uciążliwe i wiele dróg zostało zniszczonych i droga do Pana była jeszcze nie naprawiona, wieżli nas więc jakąś boczną drogą nad jezioro i dopiero stąd łódkami.Ta boczna droga była bardzo wąska i tylko lawiny błotne wraz z kamieniami były usunięte na niewielką szerokość.
Przypomniałam sobie póżniej że człowiek w Antigua, gdy dowiadywałam się o bilety do Pana coś mówił na ten temat , ale sam dobrze nie wiedział czemu droga jest czasowo zamknięta.
W każdym razie z kilkoma przesiadkami , ale dobrnęliśmy na miejsce ale,ze dwie godziny póżniej.
No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło,turystów mało teraz tu dociera związku z tym utargowałam bardzo fajny hotel El Chaparral na 100Q .Po drodze łódką już oglądnęliśmy sobie jezioro z pięknymi wulkanami dookoła.
Oglądamy miasteczko, jest przepięknie położone bo nad samym brzegiem jeziora z widokiem na wulkany/ dookoła są cztery,/ ładnie zagospodarowano brzeg- jest promenada spacerowa- ale niestety jezioro niszczy ta robotę.
W środku niestety sama komercja, pełno straganów i obnośnych handlarek. Jedna główna ulica pełna sklepów, restauracji, agencji turystycznych i wszystkiego z nastawieniem na turystów- ceny oczywiście tez odpowiednio wywindowane. No ale nie spodziewałam się czego innego- przewodnik o tym wyrażnie pisze, na odpoczynek nie jest to dobre miejsce, ale na dwudniowy pobyt w celu oglądnięcia jeziora z przyległościami tak. Jutro planuję wycieczkę dookoła jeziora- trochę łódką i trochę na nogach.
Niestety internet w hotelu właściwie nie działa.
14.12
Wstaje o szóstej rano bo chcę porobić trochę zdjęć o wschodzie słońca, Romek jeszcze śpi.Niestety hotel zamknięty jest na głucho i nie mam jak wyjść.Próbuje robić zdjęcia z dachu, ale to niezbyt.W końcu znajduję bramę dla samochodów, którą mogę wyjść, niestety ona póżniej zatrzaskuje się i nie będę miała powrotu, aż hotel się nie obudzi.
Nad jeziorem jest pusto i pięknie, wschód może niezbyt fotogeniczny , ale dla tych widoków warto było wstać tak wcześnie.
Okazuje się iż ta samą bramę naszego hotelu wychodzi tez inny turysta i mogę wejść z powrotem, bogłówne wejście nadal. Zaryglowane metalową żaluzją.
Idziemy na przystań gdzie mają pływać łodzie jako transport publiko, za 25Q najdalszy punkt tz San Pedro.Jest dużo przepychanek, bo prywatni właściciele łodzi chcą nas koniecznie nakłonić żeby zrobić wycieczkę - 3 godz+ trzy wioski za 400.W końcu zamiast o 10.30 po 11 odpływamy,
po drodze na jeziorze przesadzaja nas do innej łodzi.
Wysiadamy w wiosce Jabailito, stąd można przejść na nogach do San Macros w około 2 godz.Oglądamy biedniutką wioseczkę , gdzie już dzieci pracują nosząc z łódek towary.Dowiadujemy się od miejscowych o drogę i ruszamy na naszą wycieczkę.Jest przepiękna pogoda, ale bardzo gorąco.Idziemy wysoko nad jeziorem- widoki niesamowite.Widzimy iż nawet strome brzegi są w wielu miejscach zabudowane hotelami lub ośrodkami wypoczynkowymi, do których dostęp jest tylko od wody.
Na stromych stokach są niewielkie poletka z kukurydzą.
Po drodze dużo prymitywnych domków.
Wioska Tzununa, która wg przewodnika nie ma żadnej drogi jezdnej/myślałam iż jest to zadupie na końcu świata/ okazuje się dość duża,wszędzie oczywiście sklepy z chipsami i colą i jest już droga łącząca ja z San Macros.
Wulkany pokazują się z innej strony, to co było widać z Pana jako jeden okazuje się trzema wulkanami jeden za drugim.
Po trzech godzinach docieramy do San Macros.Jest to bardzo przyjemne miejsce, tubylcy chodzą tradycyjnie ubrani,jest sporo turystów ale innego pokroju, jakby hippisi, nie widzieliśmy sklepów z wyrobami dla turystów,
Jest to jeszcze jakby normalna gwatemalska miejscowośc, zadziwia nas super centrum sportowe na otwartym powietrzu.
Jemy obiad w maleńkiej knajpce i idziemy na przystań gdzie co pół godziny odchodzą łódki i do San Pedro i Pana.
Rzeczywiście niedługo odpływamy.
Podziwiamy jeszcze raz jezioro i otoczenie z wody.
Jutro ruszamy do Quetzaltenango/ Xela/, stamtąd może pójdziemy na wulkany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz